czwartek, 30 listopada 2017

Andrzejkowy level up

Były plany lania wosku i inne zabawy andrzejkowe dokładnie tak jak rok temu, mieliśmy się świetnie bawić. Zamiast tego zaczęliśmy oswajać się z koncentratorem tlenu. Weszliśmy na poziom wyżej, jeśli chodzi o padaczkę. Napady z sinieniem, a więc w dosłownym tego słowa znaczeniu ratowanie Julki. Ostatni miesiąc był dla niej trudny, duża ilość napadów, w tym nowość ww. sinienie. Zaczęliśmy myśleć o koncentratorze tlenu, ale wciąż nam się wydawało, że u nas nie jest aż tak źle, że zawsze mamy wlewkę i damy radę a poza tym napad z sinieniem był jeden. Tak myśleliśmy do wczoraj. To był splot dziwnych wydarzeń...
Dwa dni temu zaczęły się u Julki wymioty, wszystko wskazywało na zatrucie lub jelitówkę. Wymioty ustały wczoraj po 4.00 rano. Niestety już przed 9.00 Julcia miała napad – długi, ciężki z sinieniem i innymi „atrakcjami”, poszła wlewka i okazało się, że to ostatnia, jaką mam w domu; nie wiem jak to możliwe, ale tak było. Telefon do neuro z prośbą o receptę na JUŻ! Oczywiście wszystko miałam załatwione, babcia pojechała, odebrała receptę, zamówiła lek. Zaraz potem, był kolejny napad. Na szczęście ten jak sam się zaczął tak i sam minął. W tym czasie moja Agatka nic mi nie mówiąc zamówiła dla nas wypożyczenie koncentrator tlenu, ona już wiedziała co może być. Dostałam tylko telefon, że mam potwierdzić adres-bo Agatka nie z Łodzi. Potem telefon z apteki, że recepta zła, a neuro już nie było, no a my bez wlewek. Z pomocą przyszła Aga doniosła wlewki. Dojechał tlen, choć normalnie powinien być na dzień póżniej, bo od zamówienia nie minęły 2 godziny. Mimo to pomyślałam, że chyba ten koncentrator to za szybko, bo wlewki mamy. Julia spała-wydawało się, że sytuacja opanowana. Myliłam się przyszedł następny napad z sinieniem, tym razem Julia była już pod tlenem z podaną wlewką. Modliłam się by mogła odpocząć. Niestety był kolejny i kolejny ciążki napad, w którym nie mogłam podać wlewki, bo dzienny limit był wyczerpany. Udało się ją uratować dzięki temu, że tlen był w domu. Nie wiem i aż boje się pomyśleć co by było, gdybyśmy go nie mieli... Agatka dziękuję. 
Pisząc to zdałam sobie sprawę, że wszyscy, którzy nam wczoraj pomogli są na A :). Nasza Pani Doktor Aleksandra, Agatka od tlenu, Aga od wlewek, Ania od maski do ambu (to dodatkowa sprawa) i pan Andrzej szef firmy wypożyczającej koncentratory tlenu, który załatwił to tak, abyśmy ten tlen mieli na wczoraj. 
Dodatkowo pomogły babcie, bez których wczoraj nie dałabym rady. Dziś wciąż nie mogę uwierzyć ile w tym całym nieszczęściu mieliśmy szczęścia mając tylu dobrych ludzi. Dziękuje.

Ewelina

P.S. Na zdjęciu nasz kot-strażnik koncentratora. Kiedy tlen nie jest potrzebny Julce, należy do kota.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz