Perseidy,
pełnia czy też zaćmienie księżyca były i są dla mnie magiczne.
Niestety na Julkę mają ogromny - negatywny wpływ i teraz obserwacje
tych zjawisk prowadzę nadal, ale głównie pod kątem stanu
psychicznego i napadowego Julki. U nas wygląda to tak, że padaka
szaleje, jak tylko zbliża się pełnia, ostatnie zaćmienie księżyca
i wcześniejsze upały sprawiły, że Julka, która śpi czasem dwa
razy dziennie, nie spała w ogóle przez kilka nocy; natomiast w dzień miała
siłę za trzech, kiedy ja modliłam się o godzinę snu. Jak tylko
upały na chwilę minęły, napady rozkręciły się w najlepsze.
Każda wietrzna pogoda czy deszcz po upalnych dniach sprawiają, że
jak nie ma napadów to jest napadowo; wtedy Julia wyje, krzyczy,
nie da się dotknąć, jest tylko w sobie znanej gen galaktyce i
możemy tylko przeczekać, aż wróci do nas.
Nasza „przygoda”
z epilepsją zaczęła się tak naprawdę, gdy Julka skończyła trzy
lata. Pojawiły się zawieszki, które powtarzały się kilkanaście razy dziennie. Oczywiście były
pewne epizody, kiedy Julka była mniejsza, ale wtedy nie wiedziałam,
że padaczka może różnie wyglądać. Myślałam, że napad to drgawki i
brak kontaktu oraz piana z ust – taki obraz epi widziałam kiedyś
u kobiety w centrum handlowym. Myliłam się, bo u Julki wyłączenia
oznaczały epilepsję. Padaczka od zawieszek rozkręciła się na
dobre przeszliśmy od wyłączeń po mioklonie, drgawki, napady
całkowite z utratą przytomności po niemiłosierne wygięcia
zmęczonego ciałka naszej Julki – obraz najłagodniej mogę
określić jako nieprzyjemny zwłaszcza dla rodzica. Leki pomagają
Julce, ale tylko w pewnym stopniu...Napady nadal są, na szczęście
nie codziennie. Natomiast „złe humorki” Julki są już na
porządku dziennym. Wiem, że jest to także efekt leków, ale o tym
dziś nie chcę – nie potrafię, to trudny temat :(
Ewelina
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz