piątek, 10 lutego 2017

Szczęściara ze mnie...

- Uffff... jak dobrze – pomyślałam donosząc Julkę na łóżko - napad zdarzył się w wejściu do mieszkania.... Na szczęście, bo nie musiałam bezwładnej, 25-kilogramowej, Julki wnosić na trzecie piętro, tym razem mi się udało.... Farciara ze mnie, prawda?
Popłynęłam w tych moich rozmyślaniach; co kiedyś sprawiało mi radość, hmmm... No więc, szczęście miałam jak bez poprawki przeszłam sesję na studiach czy jak trafiłam trójkę w totolotka lub świetną bluzkę w atrakcyjne cenie z wyprzedaży.
Dziś cieszy mnie każdy wyuczony odruch Julki, który świadczy o tym, że rozumie i każdy dzień bez napadu; tzn. zagalopowałam się, nie można mieć przecież zbyt wiele, więc ja już cieszę się kiedy napad jest w domu wtedy, to z górki. Czekam aż dojdzie do siebie, generalnie książka mówi o dwóch minutach (zależy to od napadu). Jak napad nie mija, to wlewka i tu żeby nie było zbyt łatwo, to podajemy ją do... pupy! (dlaczego? bo w Polsce nie ma wlewek doustnych chyba, że kupimy je np. w Niemczech I TO ZA OGROMNĄ KASĘ) a jak to, nie pomaga to karetka i tyle, ot cała filozofia, proste - prawda? Natomiast z napadem na dworze jest gorzej zwłaszcza zimą, bez wózka, nie ma gdzie położyć, jak rozebrać i jeszcze podać - to logistycznie czasem trudno ogarnąć a więc no cóż... dziś jestem szczęściarą - chyba mogę tak o sobie powiedzieć? :((( 

Ewelina 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz