
Niepełnosprawność
ma wiele twarzy, najczęściej kojarzy się ludziom z wózkiem
inwalidzkim i niedowładem kończyn... Niewiele osób zastanawia się,
że „niepracująca głowa” jest również niepełnosprawnością,
za tym pojęciem kryje się ADHD, agresja, brak sygnalizowania swoich
potrzeb i naprawdę jedzenie i picie jest mniejszym problemem, brak
mowy, krzyki, jęki przez 24h na dobę, ból różnego pochodzenia, o
różnym nasileniu często jest z tą niepełnosprawnością w stałym
związku... Oczywiście to tylko margines tego, czym może być
niepełnosprawność.
Nie
należę do tych osób ani rodziców, którzy uważają, że
niepełnosprawność dziecka to dar. Kiedy widzę moje dziecko
wrzeszczące, wściekłe, w bólu, w napadach. Kiedy sinieją jej
usta, kiedy sprawdzamy puls i wreszcie, kiedy ją reanimujemy, nie
potrafię nadal tego zrozumieć, dlaczego my i dlaczego ona. Wiele
osób nie ma pojęcia, że niepełnosprawność dziecka to
niepełnosprawność całej rodziny. To utrudnia wszystko, ale zgodzę
się ze słowami D.H. Lawrence „Trzeba żyć bez względu na to ile
razy runęło niebo”
Po
latach bycia mamą, niepełnosprawnej, ciężko chorej Julki uważam,
że walczymy o Julę, bardzo walczymy, mimo że jej niepełnosprawność
zabrała nam ją samą. U nas głównie wszystko odebrała
padaczka...
Sprawdziliśmy
już wiele leków, przeszliśmy dietę 3bez, przeszliśmy dietę
ketogenną-wprowadzoną w szpitalu pod nadzorem lekarza neurologa i
dietetyka. Byliśmy kilka miesięcy na tej diecie, spróbowaliśmy
różnych olejków, odtruwań itd. itp.
Obecnie
jesteśmy na 3 lekach przeciwpadaczkowych. Jeden z leków jest
sprowadzony z Niemiec. Nikt, ale to nikt z państwa urzędników nam
w tym nie pomaga, pomógł lekarz i pomagają Ci, co przekazują 1%
podatku dla Julci. Lek nie jest refundowany i nie należy do
najtańszych.
Pisze
o tym, bo toczymy tak nierówną walkę o Julkę, myślałam do tej
pory, że walczę głównie z chorobą, a nie systemem, ale po
kolei...
Napady
nadal są, więc nasz neurolog podjął decyzje o wprowadzeniu
medycznej marihuany, Myślałam, że wystarczy recepta, bo przecież
tyle trąbią w mediach, że jest, że dostępna. Niestety na
medyczną marihuanę potrzebna była zgoda Ministra Zdrowia...
Oczywiście pełna optymizmu, zresztą pomoc wraz z ogarnięciem
dokumentacji otrzymałam od naszego neurologa, wypełniłam swoją
część i poszło... Ku mojemu zaskoczeniu po 10 dniach od wysłanych
wniosków dostaliśmy zgodę tzn. zgodę na sprowadzenie leku z
zagranicy.
Byłam
przeszczęśliwa. Piałam do słuchawki koleżance, że szybko, że
super, pobiegłam do naszego neuro i on trochę zgasił moja radość:
- Pani Ewelino, jeszcze zgoda na refundacje leku... Pomyślałam, a
tak, no fakt refundacja, ale to formalność, przecież ja o nic,
nigdy wcześniej Ministerstwo Zdrowia ani samego pana Ministra nie
prosiłam, a lek nie kosztuje milionów, więc cieszyłam się dalej,
bo miało być dobrze. Załatwiłam aptekę, która ściągnie lek,
bo lek z Holandii.... Trochę zastanowiła mnie reakcja farmaceutki,
która wypowiedziała, coś w stylu proszę się cieszyć, że lekarz
wypisał dokumenty i staracie się o medyczną marihuanę, wielu
lekarzy się boi... Zabrzmiało dziwnie...
Minął
miesiąc, półtora a my bez odpowiedzi... Przyszedł COVID, a więc
wiadomo paraliż na całego. Wszyscy, pewnie zwłaszcza wszyscy
urzędnicy Ministerstwa Zdrowia zajmujący się refundacją; ruszyli
ramie w ramie z lekarzami, pielęgniarkami i innymi pracownikami
służby zdrowia, by ratować nasze społeczeństwo. Musieli być na
pierwszej linii frontu, bo nikt telefonu nie odbierał przez kilka
dni, napisałam e-mail i wreszcie po kolejnych nastu dniach
(urzędników nie obowiązują terminy) odpowiedź
przyszła...
Minister
Zdrowia NIE WYRAZIŁ ZGODY NA REFUNDACJE LEKU DLA MOJEGO DZIECKA...
Ta dam! Kurtyna opadła... Można, można... Kto im/ mu
zabroni?!
Ostatnio
była taka nagonka na kobiety, które wiedząc, że urodzą chore
dziecko, dokonują aborcji, że to morderczynie... Nie będę pisała
o własnych poglądach, nie mnie oceniać decyzje kobiet czy
rodziców.
Zapytam
więc, ale to pytanie retoryczne... Jak mam określić urzędasa*,
który roszczy sobie prawo do decyzji czy mi da zgodę na refundacje
leku dla mojego chorego niepełnosprawnego dziecka.
Jak
mam określić urzędasa, który podważa decyzje lekarza mojej
córki...
Skoro
kobiety dokonujące aborcji to morderczynie, to kim jest taki
urzędas?
Czemu
tak mało słyszymy o walce rodziców dzieci niepełnosprawnych,
dzieci, które już są na tym świecie...Czemu nie pokazujecie
codzienności naszych dzieci w szkole czy przedszkolu taki Inny
Wielki Brat... Tak wiem, to mało medialne i te dzieci nawet jak
dorosną to, nie dadzą wam głosu...
Zapytam
więc:
GDZIE
JEST POMOC PAŃSTWA?
GDZIE
MEDYCZNA MARIHUANA?
GDZIE
TO FINANSOWE WSPARCIE ?
CZEMU
RODZICE MUSZĄ ZAKŁADAĆ ZBIÓRKI, BY RATOWAĆ DZIECKO?
Często
w różnych artykułach, jak i wypowiedziach polityków można
odnieść wrażenie, że nic tylko rodzić niepełnosprawne dzieci,
bo majątki dostają, pomoc dostają, wsparcie dostają... Więc
pytam gdzie to wsparcie?
Jedyne
co obecnie słyszę od jaśnie nam panujących to OBOWIĄZEK... Masz
obowiązek nie wychodzić, nosić maseczkę, no i oczywiście
KONIECZNIE zaszczepić się... bo inaczej nie zdejmiesz
maseczki...
Panie
ministrze pan jako lekarz ma obowiązek ratować ludzkie życie...
W
zasadzie skoro nie ma pieniędzy na maseczki dla służby zdrowia, to
o co ja pytam, jaka refundacja, jakie wsparcie...Tylko po co mi to
ministerstwo...


Zdjęcia częściowej dokumentacji:
*Słowo
urzędnik w tym wypadku nie mogło zostać użyte ze względu na
znajomych, którzy są uczciwymi ludźmi, pracującymi w innych
urzędach. Dlatego urzędas wydawał mi się bardziej na miejscu,
żeby nie powiedzieć BIURWA.